Tytuł: "Umarli
czasu nie liczą"
Autor: Kim Harrison
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 272
Ocena: 2/10
O czym?
W świecie "Umarli..."
istnieją żniwiarze ciemności i żniwiarze światła. Ci pierwsi zabijają ludzi,
którzy przeszkodzą w planie zbawienia, a drudzy chronią dusze, dając im prawo
do wyboru czy pójdą złą ścieżką czy nie. Madison Avery została zamordowana
przez żniwiarza ciemności, Setha. Jednak ukradła swojemu zabójcy amulet, dzięki
któremu może funkcjonować w społeczeństwie. Pomaga jej odnaleźć się w nowej
sytuacji żniwiarz światła, Barnaba. Jednak właściciel amuletu chce go odzyskać.
Madison musi coś zrobić, zanim zły żniwiarz wróci.
Fabuła
Pomysł świetny, jednak wykonanie o
wiele gorsze. Niestety w "Umarli..." było bardzo mało wątków, przez
co bardzo się nudziłam. Zero komplikacji czy w ogóle jakichś zwrotów akcji.
Autorka nie opisywała życia codziennego Madison. W książce znajdowały się opisy
tylko związane z jej walką o przetrwanie. Zostało bardzo mało wyjaśnione o świecie
przedstawionym, a informacje o zdolnościach głównej bohaterki czy innych
żniwiarzy pojawiały się we wspominkach Madison lub wyjaśnieniach innych
bohaterów, jednak tak niezrozumiale, że wydawało mi się, że przegapiłam kilka
rozdziałów lub poprzednią część książki.
Postaci
Bohaterowie niestety bardzo
jednowymiarowi, nieskomplikowani, mdli. Madison Avery próbuje być niezależna i
do tego ma oryginalny styl. Jednak mi wydawała się niespecjalnie inteligentna.
Typowa główna bohaterka, która musi poradzić sobie z przeciwnościami losu.
Następną postacią jest Barnaba, jej nauczyciel. To pozbawiony jakiegokolwiek
charakteru anioł. W książce po prostu był... Nic więcej. Niby pomagał Madison
przez prawie cały czas, ale można było go nie zauważyć. Seth/Kairos to psychopata,
który boi się umrzeć. Odegrał większą rolę dopiero pod koniec historii, ale nie
wydawał mi się straszny, może trochę obłąkany. To tyle jeśli chodzi o jego
osobę. Jakiś charakterek mieli, według mnie, tylko Ron i Josh. Chociaż i tak
niewielki.
Postaci w "Umarli..." po
prostu istnieją. Są tylko chodzącymi lalkami, które poruszają się jak autorka
im każe.
Język
Niestety warsztat autorki jest
bardzo średni. Zero opisów miejsc, w których bohaterowie się znajdują i emocji
Madison, chociaż powieść jest pisana w 1-osobowej narracji. Książka składa się
z akapitów:
a) o niczym - coś co
robi Madison (np. obserwuje czy w pobliży nie ma kruków itp.) pani Harrison
potrafi opisywać na przynajmniej jedną stronę;
b) niezrozumiałych -
przeważnie pojawiają się, kiedy bohaterowie opowiadają o świecie aniołów,
człowiek właśnie wtedy myśli: "Czy mnie coś nie ominęło?";
c) wyjętych prawie
jak z pism naukowych - to fragmenty, w których Madison opisuje swoje nowe
zdolności, tu styl myślenia głównej bohaterki bardzo różni się od
"normalnego" - dużo mniej inteligentnego;
Przez banalny i niekiedy trudny do
zrozumienia język ciężko się czyta tę książkę.
Podsumowanie
2/10 Zmarnowany potencjał.
Przeczytałam opowiadanie-prolog w "Bale maturalne z piekła rodem" i
podobało mi się to. Myślałam, że kontynuacja będzie ciekawa. Ostatecznie
żałuję, że kupiłam tę książkę, bardzo się na niej zawiodłam. Jednak podziwiam
autorkę za umiejętność opisania prawie niczego na aż (!) 270 stronach. Muszę
dorzucić jeszcze, że polskie wydanie ma bardzo dużo literówek. Nie polecam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz